Śmierć i pożądanie w oparach kiczu – Matador (1986)

Na jednym z polskich plakatów filmu Matador widnieje napis „erotyczny film sensacyjny”. Jak widać, już wiele lat wstecz dystrybutorzy znali skutecznie sztuczki na przyciągnięcie widzów do kina, jednak gatunkowa klasyfikacja wspomnianej produkcji zdaje się nieco ograniczać sposób jej postrzegania. W tym najdziwniejszym – nawet zdaniem samego twórcy – swoim filmie Almodovar przemyca elementy thrillera, psychodramatu, horroru a także czarnej komedii. Jak można się spodziewać, taka mieszanka budzić może różne odczucia, lecz trudno nie docenić bezkompromisowości kreowania wizji odbiegającej od powszechnie przyjętych norm i odwagi w poruszaniu tematów tabu.

Już pierwsze sceny filmu wskazują, że czeka nas prawdziwie szokujący seans. Poznajemy bohaterów, których wyjątkowo niecodzienną fascynacją jest śmierć. Diego (Nacho Martínez) jest byłym torreadorem, który po rozstaniu z areną nie potrafi uwolnić się od żądzy zabijania. Utytułowany matador prowadzi szkółkę walki z bykami, do której uczęszcza m.in. nieśmiały Angel Gimenez (Antonio Banderas), będący pod wrażeniem dziewczyny swojego mistrza, tj. pięknej modelki Evy (Eva Cobo). W życiu Diega jest jeszcze jedna kobieta – prawniczka María Cardenal (Assumpta Serna), która, podobnie jak on, uważa połączenie seksu ze śmiercią za najbardziej pociągający fetysz. Losy wspomnianych bohaterów przeplatają się w zadziwiający, jakże typowy dla Almodovara sposób, tworząc opowieść równie intrygującą, co budzącą odrazę.

Banderas w świetnej drugoplanowej roli Angela Gimeneza zaczął powoli skupiać uwagę filmowego świata;
źródło: cineplex.com

 

W Matadorze reżyser sięga po wyjątkowo charakterystyczną estetykę i motywy związane ze swoim ojczystym krajem. Mamy tu więc kult corridy i uwielbienie dla torreadorów, jak też rozprawienie się z kulturą męskości w stylu macho (któremu posłużyło zestawienie silnej osobowości Diega z niepozornym Angelem). Obrazy skąpane są w głębokiej czerwieni, która jest wprawdzie balansującym na granicy kiczu, lecz jakże trafionym wyrazem przemocy i gorących uczuć, tworzących w wizji Almodovara nierozerwalny duet.

Ciekawa kompozycja kadru i wszechobecna czerwień;
źródło: flickfeast.co.uk

Oczywiste wykorzystanie koloru nie jest jedynym uciekającym do tandetny środkiem, jaki zastosował reżyser. W otwierającej film sekwencji Diego ogląda na ekranie telewizora kiczowate a przy tym makabryczne obrazy, które pochodzą z thrillera Sei donne per l’assassino (1964 r.) i horroru Krwawy Księżyc (1981 r.). Kwintesencją zabawy z konwencją i synonimem złego smaku jest jednak ostatnia scena łóżkowa, której towarzyszy zaćmienie słońca. Posłużenie się w/w sposobami ekspresji sprawia, że Matador przypomina romans mroczny niczym horror a przy tym banalny jak powieść Harlequina. Efekt ten nie do końca przypadł mi do gustu, choć skupiająca się na kryminalnym wątku fabuła jest bez wątpienia nakreślona zgrabnie i interesująco.   
   

Finałowa scena ze skąpanymi w blasku słońca (i oparach kiczu) bohaterami;
źródło: polowkipomaranczy.pl

Choć Matadora nie mogę zaliczyć do moich ulubionych dzieł hiszpańskiego filmowca, wart on jest uwagi ze względu na umiejętność szokowania i świetne aktorstwo. Na największą uwagę zasługuje niezwykle wiarygodna rola Antonio Banderasa (uhonorowana nominacją do nagrody Goya dla najlepszego aktora drugoplanowego), warto też wspomnieć o pojawieniu się na ekranie samego Almodovara (jako projektant mody). Kolejnym przyjemnym akcentem było odciążenie powiewem komizmu atmosfery gęstej od seksualnych i mrocznych emocji. W tej kwestii reżyser postawił na sprawdzone umiejętności Chus Lampreave. Jako matka Evy, aktorka umiejętnie dozuje ironiczny humor, który jeszcze bardziej utrudnia gatunkowe określenie tej zaskakującej produkcji. 

2 myśli w temacie “Śmierć i pożądanie w oparach kiczu – Matador (1986)

  1. Polecam w takim razie też inne opisane przez nas ostatnio filmy z wczesnych lat jego kariery. Wśród nich „Matador” akurat nie jest moją ulubioną pozycją, choć seans był niewątpliwie ciekawym doświadczeniem.

Dodaj komentarz